top of page

Łzy szczęścia, łzy rozpaczy

Dziś siedzę w krakowskim JCC (Jewish Community Center) i razem z innymi Izraelczykami oglądamy wzruszające do głębi zdjęcia uwolnienia zakładników i spotkania z rodzinami, które przywołują tylko jedno możliwe skojarzenie-ponowne narodziny. Być może nawet same urodziny nie są tym samym, co odzyskane życie na nowo, powrót z piekła. Nie ma właściwych słów, które mogą opisać emocje, które towarzyszą tym najbliższym, którzy przez dwa lata żyli nadzieją na przemian z wieloma momentami bezgranicznej ciemności.

Dziś jest dzień radości, euforii, prawdziwe święto dla całego Izraela, ale i dla wielu Żydów i osób związanych z Izraelem na świecie.

Od rana płaczę, łzami szczęścia. Mój syn w drodze do szkoły nawet się przestraszył, że coś się stało, ale nie umiałam się powstrzymać. Tłumaczę dzieciom, że istnieje coś takiego, jak płacz ze wzruszenia i szczęścia, jednak nie do końca jest to prawda w tym wypadku.

Dla mnie te łzy to efekt syntezy szczęścia z uwolnienia i zrozumienia w jednym momencie tej wyboistej i okrutnej drogi jaką każdy z nich przeszedł. Trochę przypomina mi to wyobrażenia o momencie śmierci i przewijającym się filmie z najważniejszymi fragmentami życia. Droga do tego miejsca była długa, okrutna i barbarzyńska.

Jednocześnie właśnie dziś ogarnęło mnie ogromne poczucie strachu, lęku, że ta radość, oddech, patrzenie w przyszłość oddala nas od emocjonalnie od rozmiaru tragedii, jaka miała miejsce 2 lata temu 7 października. Powiecie, że to dobrze, że przecież Ci, co przeżyli, powinni patrzeć w przyszłość i zbudować życie na nowo. To niewątpliwie prawda! I to konieczne, by pokonać śmierć pragnieniem pełnego życia. I tak myślałam do wczoraj. Zupełnym przypadkiem natrafiłam wieczorem na nieocenzurowane nagrania z kamer bojowników Hamasu z 7 października. Widziałam tych nagrań niemało w dniach następujących po nieszczęśliwym Simchat Tora w 2023 roku. Zdążyłam jednak, podobnie jak niemal cały naród, a z pewnością także zagraniczni obserwatorzy, przez te dwa lata wyprzeć emocje przerażenia, obrzydzenia i poniżenia oraz usunąć pamięci dostępnej barbarzyńskie obrazy. Podobnie jak inni Izraelczycy i opinia światowa poddałam się naturalnemu procesowi wypierania jednych newsów przez niekończońcy się strumien nowych. Wczoraj na pozbawionym cenzury Telegramie, zobaczyłam na nowo najgorszy horror, część piekła, dreszcze obrzydzenia, przez które nie mogłam spać w nocy (pomimo leków ułatwiających zasypianie). Trafiłam na montaż z kamer go pro przymocowanych do kamizelek bojowników Hamasu tego dnia. Większość z nich trafiała tego dnia do internetu jako relacje online. Część została ocenzurowana, a część krąży po tzw. Darknecie. Nad ranem obudziłam się z tymi obrazami i w ich cieniu zaczęłam oglądać powroty zakładników.


Płaczę łzami szczęścia w empatii z rodzinami, które widzieliśmy na co dzień w mediach za sprawą ich heroicznej walki o powrót zakładników. Jednocześnie płaczę też łzami tych rodzin, których pewnie nigdy nie poznam, nie usłyszę, nie dowiem się jak wyglądają, a które musiały mierzyć się z tymi nagraniami jak z wyrokiem śmierci za życia. Zobaczyli na nich ostatnie chwile swoich bliskich, będących ofiarami niezwykle bolesnych tortur, w tym także bestialskich i pełnych przemocy gwałtów.

Niewiarygodne, że do dziś w najbardziej znanych mediach za granicą wciąż oskarżenie Hamasu o stosowanie przemocy seksualnej jako taktyce wojennej spotyka się z pogardliwym niedowierzaniem.

Po co włączałam te nagrania? Po co mi to było? Nie mogę ich odzobaczyć. Chodzę dziś ze skrętem kiszek i uciskiem w sercu. Myślę o tych, którzy nie mogą dołączyć do narodowej euforii, nie otworzą szampana, ani nie udzielą wywiadu, ciesząc się, że coś strasznego się skończyło. Tych rodzin nie widzieliśmy w Izraelu w telewizji, nie opowiadali o ich ostatnich momentach, bo nie da się o nich opowiedzieć, a już tym bardziej nie w telewizji. To są obrazy, które te rodziny wezmą ze sobą do grobu i, z powodu których część z nich popełni być może samobójstwa, popadnie w ciężkie choroby i odejdzie z dala od medialnych wzmianek.

Jakiś rodzaj tak potrzebnego "domknięcia" otrzymają także rodziny zamordowanych zakładników, których ciała w najbliższych godzinach i dniach także mają zostać zwrócone do Izraela. Zostaną pochowani z honorami, rodziny będą mogły odmówić modlitwy i usiłować żyć dalej. Ich sytuacja także nie jest dziś łatwa. Wielu z nich szczerze cieszy się szczęściem innych rodzin, z którymi przez dwa lata walczyli o uwolnienie zakładników i zakończenie wojny. Jednak rozdźwięk pomiędzy euforią wynikającą z faktu powrotu żyjących, a bólem ostatecznie zakończonych nadziei jest dla mnie dziś także dość wyraźny i emocjonalnie uwiera.

Wreszcie wraz z zakończeniem wojny, uwolnieniem zakładników nie sposób nie wspomnieć o 913 żołnierzach, którzy zginęli w kompletnym chaosie walki 7 października oraz w czasie trwającej 2 lata wojny w Strefie Gazy. Ich rodziny także muszą dziś przełknąć gorzki smak zazdrości. Każdy w zaciszu swojego domu, bo przecież nie wypada o tym mówić publicznie w obliczu tak radosnych relacji i wydarzeń.

To nie jest artykuł z morałem i jednoznaczną puentą. Po prostu jest to kolejna, sądzę nieudolna próba radzenia sobie ze sprzecznymi emocjami, jakie są moim udziałem.

Przed nami bardzo ważne tygodnie i miesiące, które pokażą czy plan pokoju zyska legitymacje z obydwu stron czy dopracowanie szczegółów, w których tkwi diabeł jest w ogóle mozliwe czy znowu będzie to krótkowzroczna i bombastyczna strategia bez poparcia szarego człowieka. Ten szary człowiek, czyli zwykli Izraelczcycy i zwykli Palestyńczycy muszą zdecydować czy są w stanie jakoś wpisać się w te w tej chwili trochę „bombastyczne” plany.

ree







 
 
 

Komentarze


bottom of page