top of page

Co u nas słychać? - Koronawirus w Izraelu subiektywnie 17.03.2020

Zaktualizowano: 19 paź 2020




Każdy dzień przynosi coś nowego. Już nie tydzień a właśnie dzień. Jeszcze pod koniec lutego cieszyliśmy się, że jedynymi chorymi w Izraelu są pasażerowie nieszczęsnego statku Diamond Princess. Dziś jest to już ponad 324 potwierdzonych przypadków i od kilku dni przyzwyczajamy się już do rosnących liczb wiedząc, że za godzinę czy za dwie ta liczba będzie inna. Nie przywiązujemy się już do rządu wielkości. Wiemy, że idziemy na zderzenie z epidemią na własnym podwórku. Na moment pisania tego wpisu nie mamy na razie ofiar śmiertlenych. Nie wiadomo ostatatecznie czy to zasługa wysokiego poziomu opieki medycznej czy zwyczajny fart. Nie ma wątpliwości co do tego, że sytuacja ta zmieni się także u nas. Od początku marca co kilka dni premier Izraela zwołuje konferencję prasową, podczas której ogłaszane są kolejne decyzje coraz bardziej zmieniające życie mieszkańców. Podczas przemówień do znudzenia powtarzane są prośby o zaprzestanie podawania ręki na przywitanie, przypomnienia o konieczności mycia rąk oraz konieczności utrzymania co najmniej 2 metrów odległości między osobami stojącymi razem w jednym sklepie czy w jednym urzędzie. W zeszłym tygodniu ogłoszono zamknięcie szkół. W sobotę późnym wieczorem ponownie za pomocą konferencji poinformowano o zamknięciu także żłobków i przedszkoli, zamknięto centra handlowe, restauracje i kafejki, muzea, kina. Komunikacja publiczna została ograniczona, przestrzeń między kierowcą a pasażerami została rozdzielona taśmami. Dwa rzędy siedzeń za kierowcą zostały zablokowane. Ponadto w autobusie nie może przebywać więcej osób niż jest miejs siedzących, czyli wykluczone są "miejsca stojące". Oczywiście poproszono o niepodróżowanie komunikacją poza uzasadnioną koniecznością. Z przykrością muszę przyznać, że izraelskie społeczeństwo nie do końca przestrzega zasad zdrowego rozsądku. Wczoraj mieliśmy piękny, słoneczny dzień, co skończyło się tłumami na plaży w Tel Aviv, w parkach i skwerach oraz na zakupach w sklepach nie związanych z centrami handlowymi. W mediach społecznościowych bez przerwy ktoś podsyła zdjęcia z placu zabaw, gdzie dzieci bawią się razem na świeżym powietrzu...ale na tej samej przestrzeni, gdzie rozprzestrzenia się wirus. Przypuszczam, że właśnie z tego powodu dziś po godz. 14 wprowadzono kolejne zaostrzenia, by nie opuszczać mieszkań czy domów na dłużej niż 10 min, co ma dać zwyczajnie szansę na szybkie udanie się do sklepu czy apteki jeśli to konieczne. Nie poleca się także wychodzenia na spacery. Decyzja jest bardzo świeża, więc nie wiem dokładnie w jaki sposób będzie egzekwowana. Wiemy, że w Hiszpanii rzeczywiście służby miejskie dbają o to, by przechodnie nie siadali na ławkach lub przystawali na rozmowy na ulicy. Zobaczymy jak to będzie wyglądało u nas. Problemy na horyzoncie Jednym z najbardziej kontrowerjsynych decyzji nadal urzędującego premiera Benjamina Natanjahu i jego rządu to zastosowanie technologii do szpiegowania terrorystów wobec własnych obywatelii, by śledzić rozprzestrzenianie się wirusa. Jak by to miało działać? Na ten moment premier w sposób symboliczny poprosił o zgodę obywateli na wykorzystywanie danych o ich lokalizacji (za pomocą telefonu komórwkowego) na okres 30 dni tylko w celu ustalenia mapy rozprzestrzenia się wirusa. Zbierane informacje mają pomóc ustalić, gdzie przebywała dana osoba do 14 dni przed zdiagnozowaniem u niej wirusa. Oznacza to, że system potrafi wskazywać miejsca retroaktywnie. W ten sposób przykładowo będzie można powiadomić kolejne osoby, które miały dłuższy kontakt z chorym, by udały się na badania, a następnie na kwarantannę. Decyzja jest u nas szeroko komentowana. Wprowadzenie takiego rozwiązania w momencie, gdy społeczeństwo zwyczajnie boi się i lęka wirusa zmiękcza nieco możliwość racjonalnej analizy, czy takie metody rzeczywiście są konieczne i czy raz wykorzystane nie dadzą przepustki do dalszych działań. Wiadomo, że metoda małych kroków działa doskonale i pierwotny szok zastępowany jest przez stopniową akceptację znanych już reguł. Premier starał się podkreślić bardzo wyraźnie, że jemu samemu taka decyzja nie przychodzi łatwo, ale po wielu godzinach dyskusji zdecydowano o zastosowaniu czasowo takiego rozwiązania. Teraz pozostaje nam tylko wierzyć, że jest to wydarzenie jednorazowe. Wierzę, że Izrael to kraj demokratyczny, widzę także przejawy tej demokracji na wielu poziomach przez co spodziewam się, że premier i rząd (być może rząd utworzony przez Gantza ponieważ to jemu właśnie prezydent powierzył próbę stworzenia rządu razem z popierającym go Libermanem oraz zrzeszonymi partiami arabskimi) media i dziennikarze ale także wymiar sprawiedliwości będą uważnie śledzić przebieg i konsekwencje podjętych nadzwyczajnych środków. Czas pokaże czy miałam rację.



Kwestie ekonomiczne Jeszcze przed pojawieniem się pierwszych zachorowań, z nie mniejszą troską mówiono w izraelskich mediach także o konieczności przygotowania się także na kryzys ekonomiczny, zamknięcie granic, spowolnienie gospodarcze. Dla przedsiębiorców i firm przygotowano 8 mld NIS, o które można się będzie starać na zasadach pożyczki od państwa na bardzo korzystnych warunkach. Dla osób, które z dnia na dzień zostały wysłane na bezpłatne urlopy zmieniono na korzyść warunki przyznawania zasiłku dla bezrobotnych. Firmom odroczono opłaty za prąd, wodę czy arnonę czyli podatek miejski. Dodatkowo włączono w tą grupę freenalcerów czyli osoby, które wykonują pracę na zasadzie projektów. Osobom samozatrudnionym obiecano jednorazową jak na razie zapomogę w wysokości 6000 NIS. Na razie mowa o okresie do "po świętach Pesah". Oczywiście kwota 6000 NIS to zaledwie niewielka część miesięcznych kosztów przeciętnej rodziny w Izraelu ale nie można nie przyznać, że to więcej niż nic - w tak trudnym czasie, kiedy wszyscy codziennie zadają sobie pytanie do kiedy wystarczy mi oszczędności. Linie lotnicze El Al codziennie odnotowują setki milionów strat, zwolniono ponad 600 pracowników, nawet najbardziej uprzywilejowana grupa pracowników jaką są piloci (strajkujący niegdyś, walcząc m.in. o podwyższenie już wtedy wysokich pensj) w 95% zostało wysłanych na bezpłatne urlopy. Wiele hoteli w Tel Aviv, Jerozolimie, Eilacie i innych mniejszych miastach zupełnie zamknięto. Nie ulega wątpliwości, że wszyscy bez wyjątku znajdujemy się w niecodziennej sytuacji i trudno przewidzieć jej skutki za kilka miesięcy. Ponadto banki i urzędy pracują normalnie. W sklepach nie ma braków produktów spożywczych. Wczoraj obok mojego osiedlowego sklepu zaparkowała wielka ciężarówka, pełna papieru toaletowego. Muszę powiedzieć, że mimo wszystko odetchnęłam z ulgą:) Wszystko jest na bieżąco uzupełnianne w ciągu 24 godzin. Wiadomo, że poszczególne sieci sklepów spożywczych zatrudniają aktualnie setki nowych pracowników by zapewnić cykl sprzedaży bez opóźnień. Pomimo zapewnień rządu o tym, że krajow zapasy są bardzo duże, wielu ludzi zapewne powodowanych doniesieniami z innych krajów mimo wszystko boi się całkowitego zakazu wyjść czy ograniczenia zakupów toteż okupupowało sklepy spożywcze w ostatni weekend. Po kilku dniach można zobaczyć na własne oczy, że jeśli półki były wyczyszczone to tylko dlatego, że zbyt wielu ludzi kupiło dany produkt w bardzo krótkim czasie i potrzeba chwili, by te braki uzupełnić. Badania na obecność koronawirusa Ministerstwo Zdrowia w Izraelu przebłąkuje, że docelowo chciałaby podążać przykładem Korei Południowej, gdzie udało się szybko zapanować nad liczbą zachorowań. Strategia ta polegała na szeroko zakrojonych badaniach na obecność wirusa jak największej liczby obywateli bez względu na ich samopoczucie. Testy były bezpłatne i bezwarunkowe. Chodziło o to, by przebadać wszystkich i skierować na izolację "najgroźniejszą grupę" ludzi - tych, którzy mają wirusa ale nie przejawiają żadnych objawów. Siła rażenia takich osób jest nie do oszacowania. Nie wiem czy te dane są prawdziwe, ale w kulminacynym punkcie epidemi w Koreii tamtejsze laboratoria były w stanie przeprowadzić ok 10 000 testów dziennie!!! Na dzień dzisiejszy w Izraelu przepustowość laboratorium to ok 1000 testów dziennie. Do końca tygodnia nasze ambicje sięgają 2000 testów dziennie. Ministerstwo Zdrowia przygotuje się na punkt kulminacyjny budując małe "szpitale polowe", gdzie będzie można izolować chorych wraz ze specjalistami czuwającymi nad ich stanem zdrowia. Podobnie jak w innych krajach rzeczywistym problemem nie jest sama choroba. Statystyki śmiertelności nie są aż tak pesymistyczne. Problemem jest wydolność systemu zapewnienia opieki zdrowotnej. Wiemy już, że choroba potrafi trwać bardzo długo. Tak samo jak wszędzie, tak w Izraelu mamy ograniczoną liczbę lekarzy, pielęgniarek, sanitariuszy. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której brakuje nam specjalistów, sprzętu, respiratorów i łóżek, o maseczkach czy kombinezonach nie wspomnę. Nasz nowy lifestyle Dziwna ta przymusowa kwarantanna. Opowiem tylko o sobie, z własnego doświadczenia, ponieważ każda sytuacja może być inna. Wraz z mężem od połowy lutego nasz wspólny biznes turystyczny stanął zupełnie w miejscu. Mieliśmy jeszcze przez chwilę nadzieję, że może ta fala się cofnie. Ostatecznie jednak Izrael zamknął się w pewnym sensie turystycznie "na cztery spusty". Nikt już nie przyjeżdża i nikt nie wyjeżdża. Mój mąż codziennie jedynie odwołuje kolejne loty i rezerwacje dla swoich izraelskich klientów na kolejne miesiące. Ja swój interes zamknęłam już nieco wcześniej. Towarzyszą temu bardzo różne emocje. Podzieliłabym je nawet na pewne stadia, mimo, że na razie wyszliśmy z pierwszego. Pierwszy etap to marazm, lęk, liczenie oszczędności i przyglądanie się sytuacji z boku. Po kilku dniach doszliśmy do wniosku, że nie mamy na razie żadnego wpływu na to, że nie będziemy zarabiać przez następnych kilka miesięcy. Pozostaję optymistką i mam nadzieję, że już niedługo pojawi się "odwilż" i w czerwcu pojawią się pierwszi ochotnicy na krótki wypad do Tel Aviv czy do Jerozolimy, korzystając ze śmiesznie niskich cen. Ponieważ zamknięto także żłobki nasz Adaś "roznosi dom od środka" i właściwie dba o to, byśmy się za bardzo nie nudzili w tych dniach. Z lekkim poczuciem winy muszę jednak przyznać, że ten czas, kiedy siedzimy razem w domu jest czasem w jakimś sensie błogosławionym. Nie tylko dla tego, że jestem w ciąży:). Nie pamiętam, kiedy miałam czas przeczytać książkę jedną za drugą, ugotować codziennie obiad, pójść na spacer, uporządkować jakąś szafę z kosmetykami albo zrobić sobie długi przysznic z peelingiem. Nie wspominając o codziennym wymuskanym makijażu, który zwykłam robić co najmniej 30 min każdego dnia. A właśnie a propos makijażu.... na koniec przytoczę Wam anegdotę z mojego nudnego życia. Kilka lat temu, kiedy byłam młodą, szczupłą i pełną energii singielką jako trener prowadziłam warsztaty dla pracowników linii lotniczych. Warsztaty były skierowane do pracowników obsługi klienta. Były podzielona na dwa moduły: wizerunek czyli krótki kurs makijażu oraz techniki asertywności i zarządzania stresem w pracy. Pamiętam jak w pięknie dopasowanej garsonce rozwodziłam się nad absolutną koniecznością porannej, starannie wykonanej kreski na oczach i maskary. Podkreślałam, że to takie ważne, żeby dobrze wyglądać, że to wpływa na nasze poczucie własnej wartości i to jak postrzegają i traktują mnie inni. "Prałam mózgi" tym biendym dziewczynom, kobietom (90% z nich było starszych ode mnie i posiadało jedno lub więcej dzieci) wierząc wówczas, że to będzie ich klucz do wiecznej szczęśliwości. Przypomniałam sobie te moje mądrości kiedy zostałam mamą... Dziś rugam siebie za taki brak zrozumienia. Nie dlatego, że makijaż czy dobre samopoczucie nie może pomóc, ale dlatego, że tak mało wiedziałam wtedy o tym, jak trudne jest dbanie o siebie kiedy musimy zadbać o wszystko wokół, a niegdysiejsze rytuały higieniczne dziś ograniczają się do szybkiego prysznica ze stoperem w ręku. Być może dzięki przymusowej kwarantannie odkopię się do dawnej siebie, podbiję średnią przeczytanych książek lub kto wie...wpadnę na jakiś przełomowy pomysł? Czego i Wam serdecznie życzę.

1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page