top of page

Kto wygrał wybory w Izraelu?

Zaktualizowano: 26 paź 2020


Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule wcale nie jest taka oczywista. Zwykle w kilkanaście dni po przeprowadzeniu wyborów społeczeństwo otrzymuje nie tylko ostateczne wyniki, ale także wizję przyszłej koalicji. W noc wyborów wygrani cieszą się i przemawiają odurzeni zwycięstwem, a przegrani odgrażają się, że to jeszcze nie koniec. Wybory (już trzecie w ciągu kilkunastu miesięcy) odbyły się 2 marca, a dopiero kilka dni temu zawiązała się jako taka koalicja, która być może (historia ostatnich kilkunastu lat pokazuje, że najczęściej nie musi) przetrwa pełną kadencję. Koalicja ta została niewątpliwie wypracowana w cieniu nieprzewidywalnego katalizatora jakim jest światowy problem z wirusem Korona. Spodziewam się, że gdyby nie konieczność skupienia się na problemie przetrwania jako państwo w obliczu zagrożenia jakim jest zwiększająca się liczba zakażonych i ofiar, te same partie nadal miesiącami nie znalazłyby właściwych kompromisów.

Pewnie wielu z Was zastanawia się dlaczego tak trudno było wyłonić koalicję, zmuszając obywateli, by aż trzy razy fatygowali się do urn? Chociaż tematy polityczne nie są moją domeną i nie jestem biegła w tych wszystkich zawiłościach interesów, sprawach karnych premiera itd. postaram się wytłumaczyć przynajmniej to co wiem i rozumiem. W końcu co mam lepszego do roboty siedząc od dwóch tygodni w domu, irytując się, że kiedy wreszcie po długiej i deszczowej zimie nadchodzi wiosna ja nie mogę wystawić nosa za drzwi. Eh!

Aby nieco ułatwić zrozumienie naszej, krótkiej analizy sytuacji poniżej podaję głównych graczy izraelskiej sceny politycznej, by następnie uzasadnić na czym generalnie polegała niemożność wypracowania zgody między poszczególnymi partiami:


Partia Kahol Lavan - lider Beny Gantz


(Partia "Niebiesko - Biali") - jej twarzą jest przede wszystkim Beny Gantz, który razem z liderami mniejszych partii centrowo - lewicowych (Yair Lapid i Moshe Yaalon zwany pieszczotliwe "Bugi") na kilka miesięcy przed pierwszymi wyborami w 2019 roku utworzyli wspólną partię jako przeciwwagę dla partii Likud oraz mniejszych partii prawicowych i skrajnie prawicowych. Po raz pierwszy od wielu lat pojawiła się realny przeciwnik dla partii rządzącej. Partia Kahol Lavan zyskała szybko sporą popularność, a lider Beny Gantz, dawniej najwyższy szef Sztabu Generalnego Sił Obronnych Izraela cieszył się wizerunkiem silnego i godnego zaufania człowieka, czego brakowało wielu poprzednim pretendentom do obalenia Binjamina Netanjahu. Wysoki, postawny mężczyzna, z doświadczeniem także w świecie. To było coś! Dla tych wszystkich, którzy stracili już nadzieję, że ktoś zagrozi żelaznej pozycji Netanjahu wniósł powiew nadziei i już w pierwszych wyborach uzyskał ponad 35 mandatów (tylko o jeden mandat mniej niż rządząca partia Likud). Beny Gantz za główny punkt swojego programu obrał hasło "Rak lo Bibi", czyli wszystko tylko nie Binjamin Natanjahu.


Partia Likud



Prawicowa, populistyczna partia rządząca z niewielkimi przerwami od lat siedemdziesiątych. W 2009 Binjamin Netanjahu po raz pierwszy otrzymał tekę premiera i obecnie jest najdłużej urzędującym premieram w historii Państwa Izrael. Warto nadmienić, że partia Likud nigdy nie otrzymała większości w sejmie toteż zawsze musiała zapraszać do koalicji partie bardziej prawicowe w poglądach, by stworzyć wspólny ideologiczny blok. Partia Likud cieszy się wysokim poparciem w społeczeństwie właśnie za sprawą lidera. Wyborcom Likudu nie przeszkadzają afery korupcyjne i jakiekolwiek zarzuty karne pod adresem Netanjahu. Są przekonani, że tylko on może trzymać "kraj w ryzach" i ochronić przed wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi.


Binjamin Netanjahu - to główny bohater dramatu. Wybitny polityk i to trzeba przyznać na wstępie. Przebiegły, budujący swoją pozycję systematycznie od wielu lat. Posiada wizerunek silnego przywódcy, niezwykle elokwentny, dla wielu czarujący. Sylwetkę premiera naprawdę warto prześledzić, by zrozumieć z jakim politykiem mamy do czynienia. Poniżej podsyłam link do artykułu, w którym można przeczytać więcej o jego życiu, które niewątpliwie ukształtowało go jako polityka. W Izraelu jego wyborcy darzą go ogromnym zaufaniem i uwielbieniem, nazywając wręcz "Królem Izraela" ("Bibi haMelech"). Jego zagorzali przeciwnicy są gotowi na wszystko, by tylko odsunąć go od władzy zniesmaczeni kolejnymi aferami związanymi z nim samym oraz członkami jego najbliższej rodziny. Sytuacja jest więc podobna do tej w Polsce. Społeczeństwo dzieli się na dwa wyznające zupełnie przeciwstawne światopoglądy i ludzie stojący po dwóch stronach barykady nie są w stanie przeprowadzić żadnej dyskusji, a już tym bardziej dojść do konsensusu. Istna "Wieża Babel".


Teczki Natanjahu


W listopadzie 2019 po wielu miesiącach zbierania materiału dowodowego postawiono premierowi 3 zarzuty korupcyjne, choć tzw. teczek jest więcej. Pełny materiał dowodowy opracowano w trzech sprawach.

1. Pierwszy zarzut dotyczy nacisku jaki Natanjahu miał wywierać na jedną z izraelskich gazet, by przedstawiła go w pozytywnym świetle. W zamian miał obiecać blokowanie publikacji w konkurencyjnej gazecie. To tzw." teczka 2000".

2. Drugi zarzut to oskarżenie o przeprowadzanie przychylnych dla giganta telekomunikacyjnego Bezeq i wartych setki milionów dolarów zmian w prawie w zamian za pozytywne przedstawianie jego osoby w należącym do Bezequ portalu informacyjnym Walla. To tzw. "teczka 4000".

3. Trzecia sprawa to tzw. "teczka 1000" czyli dowody na nielegalne przyjmowanie przez premiera prezentów o łącznej wartości 264 tys. Dolarów. W tym, według prokuratorów, cygar i szampanów od znajomych biznesmenów.

Binjamin Natanjahu poprosił w Knessecie o udzielenie mu immunitetu, jednak wniosek ten nie uzyskał większości w parlamencie. Na dzień 17 marca zaplanowane było rozpoczęcie procesu karnego przeciwko premierowi lecz podobnie jak większość świata obecnie Izrael walczy z wirusem proces został odroczony o 2 miesiące.


Israel Beiteinu ("Nasz Dom Izrael") i Awigdor Liberman


Partia nacjonalistyczna, która w głównej mierze reprezentuje Żydów pochodzenia rosyjskiego choć nie tylko. Dwie główne osie programowe partii to:

- twarda i bezkompromisowa polityka wobec Palestyńczyków z Autonomii Palestyńskiej oraz odrzucenie sentymentalnych nadziei na bezkonfliktowe współżycie ze znaczną częścią izraelskiego społeczeństwa Izraelskich Arabów, jako tych, którzy nigdy w pełni nie zaakceptują prawa do istnienia Państwa Izrael,

- odrzucenie koncepcji państwa religijnego na rzecz państwa całkowicie świeckiego.

Awigdor Liberman ma za sobą współpracę z obecnym premierem w ramach koalicji. Dwukrotnie mianowany ministrem Spraw Zagranicznych w koalicji z Likudem w rządzie Natanjahu.

W wyborach w kwietniu 2019 partia uzyskała 5 mandatów. Natomiast w kolejnych wyborach we wrześniu było to już 8 mandatów w marcu 2020 7 mandatów, co sprawiło, że partia stała się języczkiem uwagi konkurujących ze sobą dwóch największych partii, w drodze do utworzenia rządu. Awigdor od jakiegoś czasu zarzeka się, że już nigdy "nie wejdzie do tej samej rzeki" czyli nie usiądzie do negocjacji ani koalicji z premierem Binjaminem Natanjahu oskarżając go o manipulacje, wiarołomność i zwyczajny brak zaufania.


Rosnący wpływ partii arabskich w parlamencie


Reszima Meszutefet - Czyli "Wspólna lista" partii arabskich - w wyborach 2 marca uzyskała historyczny wynik 15 mandatów. Partie arabskie, które zawsze były na obrzeżach parlamentu i rzeczywistej siły w negocjacjach nagle znalazły się w centrum dyskusji o stworzeniu koalicji z partią Kahol Lavan, do której im bliżej niż do jakiejkolwiek większej siły w parlamencie. Problem polega jednak na tym, że to rozwiązanie niezwykle eksperymentalne biorąc pod uwagę w jakim kraju i okolicznościach tutaj żyjemy. Dodatkowo, jeśli Beny Gantz po ostatnich wyborach chciałby utworzyć większość dla opozycji (61 mandatów) musiałby do jednego stołu zaprosić zarówno partie arabskie jak i partię Nasz Dom wspomnianego powyżej Libermana, dla którego współpraca z partiami arabskimi to polityczne samobójstwo wobec jego nacjonalistycznych wyborców. Liczby były nieubłagane. Koalicji nie będzie bez jednych i drugich działających razem.


"Problem Beniego", ale i problem przyszłości Izraela


Prześledźmy sytuację, przed którą stał Beny Gantz raz jeszcze analizując liczbę mandatów otrzymanych w ostatnich wyborach:


  • Likud - 36 mandatów (partia centrowo - prawicowa)

  • Kahol Lavan - 33 mandatów (partia centrum, na czele Beny Gantz)

  • Reszima Meszutefet (partie arabskie, z założenia partia lewicowa) - 15 mandatów (trzecia siła w parlamencie !!!)

  • Shass - 9 mandatów (partia skrajnie prawicowa, religijna)

  • Mabor - Meretz - 7 mandatów (połączenie trzech partii skrajnie lewicowych Avoda + Gesher + Meretz)

  • Israel Beiteinu - 7 mandatów (prawicowa partia rosyjskich Żydów )

  • UTJ - 7 mandatów (partia skrajnie prawicowa, Zjednoczony Judaizm Tory)

  • Jamina - 6 mandatów (partia prawicowa)

Aby stworzyć koalicję potrzeba 61 mandatów. Jeśli próbujemy połączyć ze sobą partie o podobnych poglądach wychodzi na to, że:

- partie prawicowe są w stanie zgromadzić w sumie 58 mandatów ( 36 +9+7+6 = 58). Gdyby do koalicji dołączyła partia „Nasz Dom” sprawa byłaby prosta, jednak lider tej partii Liberman kilkakrotnie zapowiedział, że nie usiądzie do negocjacji dopóki na czele Likudu stoi Natanjahu. Na tym też zyskał swoje rosnące w ostatnich latach poparcie polityczne. Dodatkowo Likud i Natanjahu od lat "romansuje" z partiami ideologicznie, skrajnie religijnymi jak Shass czy Zjednoczony Judaizm Tory, co przekreśla wizję świeckiego państwa, którą Liberman obiecuje swoim wyborcom. Z przyczyn oczywistych Likud nie pogodzi się także z partiami arabskimi czy z Mabor - Meretz, czyli "kolegami" z przeciwnej strony Knessetu. Wyłania się również istotny problem osoby samego lidera partii Likud. Gdyby Natanjahu zrezygnował ze swojej funkcji najprawdopodobniej już pierwsze wybory z 2019 zakończyłyby się utworzeniem koalicji między Likudem a Kahol Lavan, co dla wielu wyczekujących zmiany mogłoby być długo oczekiwanym konsensusem.

- Partie centrowo - lewicowe są w stanie zgromadzić w sumie 62 mandaty (33+15 -wspólna lista partii arabskich+7+7=62) jednak zadajmy sobie pytanie jakim kosztem?

Moim zdaniem Izrael w ogóle nie jest gotowy na pierwszą w historii koalicję z partią arabską. Jeszcze nie teraz To jest tak wielka niewiadoma, że w tych niespokojnych czasach społeczeństwo tego zwyczajnie nie będzie w stanie zaakceptować, a taka założona naprędce koalicja trąci zbyt daleko idącą improwizacją, która najprawdopodobniej prędzej czy później doprowadzi do przyspieszonych wyborów.

Niewątpliwie byłby to fenomenalny eksperyment biorąc pod uwagę historię powstania Państwa Izrael jak i historię konfliktu palestyńsko - izraelskiego. Nie potrafię sobie jednak wyobrazić, że jakikolwiek członek partii arabskiej będącej w koalicji byłby w stanie trwać przy władzy przymykając oczy na to, że Izrael będąc w stanie wojny z Gazą i Autonomią Palestyńską przeprowadza przeróżne operacje, o których zasadności lub ich braku moglibyśmy dyskutować do Świąt Bożego Narodzenia. Każdorazowa odpowiedź izraelskiego wojska chociażby na rakietowe ostrzały z Gazy jest zazwyczaj bezkompromisowa i bardzo bolesna dla Hamasu (choć to mnie nie martwi) ale zwyczajnie także dla cywilów (to martwi zdecydowanie). Dla obywateli Izraela, którzy w poczuciu zagrożenia życia wraz z dziećmi biegną do schronów, czasem kilkanaście razy na dzień nie ma wątpliwości, że te trudne decyzje są koniecznością.

Wracając do kwestii współodpowiedzialności przedstawicieli środowisk arabskich za takie operacje wydaje się to być nie do pogodzenia. Podobnie jak lekarz nie może operować członka własnej rodziny tak i obecność partii arabskich w szeregach decydentów w kwestiach bezpieczeństwa narodowego zwyczajnie sprzeciwia się naturalnej wręcz ewolucyjnej solidarności "ze swoimi".

Problemem, który wszyscy wyczuwamy jest "tykającą bombą", z którą Izrael już niedługo będzie musiał się zmierzyć. Społeczność izraelskich Arabów w Izraelu rośnie, a ostatnie wybory pokazały, że grupa ta przebudziła się z letargu i pojawiła się dla nich nadzieja, że być może wreszcie zasiądą do jednego stołu jak równoprawni współwłaściciele Izraela.

Ktoś może powiedzieć, że właśnie to partie arabskie mogą wreszcie dojść do porozumienia z Palestyńczykami i przyłożyć się do osiągnięcia pokoju. Zachowuję w tym względzie jednak dużą rezerwę. Izraelscy Arabowie, choć w większości dobrze zasymilowani, chcący wieść zwyczajne życie jak wszyscy nadal mają rodziny po drugiej stronie muru, a wielu z nich w dłuższej rozmowie wyznaje, że wciąż identyfikuje się bardziej z określeniem Palestyńczyk niż Izraelki Arab, co też wcale nie powinno nikogo dziwić.

Mamy więc z jednej strony dumne wartości demokratyczne, dzięki którym w ogóle mamy w parlamencie siłę arabską, z drugiej pewną schizofrenię, która żydowskiej części Izraela nie pozwala na oddanie sterów komuś, kogo mimo wszystko uważamy za przedstawiciela nie naszych interesów. Niezwykle trudno to zrozumieć i o tym pisać, bo przecież chcielibyśmy, by wszyscy mieli te same prawa i dobrze sobie życzyli, bez uprzedzeń. Rzeczywistość jest jednak nieubłagana i minie wiele lat lub musi wydarzyć się coś naprawdę epokowego, by zarówno Żydzi jak i Arabowie mogli opuścić gardę i spojrzeć w podobym kierunku bez żadnego lęku. To oczywiście nie problem na teraz, ale pierwsze zwiastuny tego wyzwania zauważamy właśnie dzięki obecnym dyskusjom nad utworzeniem obecnego rządu.


Ostatecznie Rząd Jedności Narodowej w obliczu zarazy

Mieliśmy w tych ostatnich wyborach zwyczajnie "dzień świstaka" - te same problemy, niemal te same liczby i te same powody, dla których poprzednie koalicje także nie były możliwe. W dniu 26 marca przywódca największej partii opozycyjnej Beny Gantz zaskoczył wszystkich i ogłosił, że zgodził się na stworzenie Rządu Jedności Narodowej, czyli połączenie z Likudem tylko dlatego, że działamy teraz nie na przeciwko siebie ale na przeciw wspólnego wroga - wirusa Korona. Wszedł w koalicję z Binjaminem Natanjahu (ostateczna umowa i warunki nie zostały jeszcze podpisane przez obydwie strony), na którą jak obiecywał, nigdy ale to przenigdy się nie zgodzi. W skutek tego automatycznie opuścili go sprzymierzeńcy, z którymi założył partię Kahol Lavan i z 33 mandatów zrobiło się zaledwie kilkanaście. Yair Lapid i Moshe Yaalon momentalnie odcięli się od Gantza z oburzeniem i poczuciem wielkiej zdrady. Przecież cały ich program skupiał się na tym, by za żadną cenę nie wejść do rządu Natanjahu.

Wyborcy Gantza dali upust swojemu rozczarowaniu i już wróżą mu śmierć polityczną. Beny Gantz jednak utrzymuje, że w obecnej sytuacji zwyczajnie nie miał wyjścia i poświęcił się, by rząd mógł wreszcie podjąć pracę i wyjść z kilkunastomiesięcznego impasu. Komentatorzy zarzucają mu jednak, że jeśli już musiał wejść do rządu razem z Natanjahu to przynajmniej mógł to zrobić w nieco innym stylu. Otrzymać więcej istotnych teczek ministrów, wynegocjować rolę premiera jako pierwszego w kolejności itd. Żartuje się nawet, że premier ma wyjątkowo dobre poczucie humoru, by w czasach, gdy wszystkie samoloty i podróże są z oczywistych względów uziemione zaoferować Gantzowi tekę...Ministra Spraw Zagranicznych. Ostatecznie jak na razie Gantz objął funkcję Przewodniczącego Knessetu. Jeśli chodzi o objęcie fotela premiera, nawet wyborcy Likudu uważają, że pomimo obietnicy Natanjahu nie ustąpi miejsca premiera za 1,5 roku na rzecz uczciwej wymiany dwóch liderów koalicyjnych partii. Natanjahu znany jest bowiem z tego, że żadna z jego kadencji nie dotrwała do ustawowych 4 lat urzędowania, a wielu jego dawnych współpracowników . Dlaczego obecna miałaby się utrzymać, a już tym bardziej dlaczego miałby oddawać stery komukolwiek z własnej inicjatywy dodatkowo niewiedząc jak potoczą się jego sprawy w sądzie? Nie ma wątpliwości co do tego, że dla Natanjahu najważniejsze jest jego dobro i jak najdłuższe utrzymacie roli premiera. Także nie od dziś wiadomo, że w czasach kryzysu nawet najbardziej liberalni z liberalnych często wolą przeczekać burzę ze sternikiem, którego znają niż z zupełnie nowym z mniejszym doświadczeniem. Spodziewam się, że jeśli uda się za jakiś czas powstrzymać epidemię jako wybawiciela społeczeństwo uzna właśnie Natanjahu a nie Gantza, który poświęcił się jak mówi dla dobra narodu.

Oj czekają nas ciekawe czasy.


Zdaję sobie sprawę, że moja analiza jest nieco uproszona i dla wtajemniczonych mało odkrywcza. Starałam się jednak opisać sytuację polityczną dla tych, którzy nie śledzą na bieżąco sceny politycznej w Izraelu a mimo to chcieliby dowiedzieć się kto i dlaczego ostatecznie będzie stanie na czele rządu.


Polecam przeczytać:

  • Artykuł w Gazecie Wyborczej o Binjaminie Natanjahu - LINK

  • Książka "Historia Izraela" - Anita Shapira

  • Powieść "Zamach" - Yasmina Khadra


0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page