top of page

Nina - postać nie osoba. Moje pierwsze wywiady w Izraelu z 2014.

Jak wiecie, moja pierwsza podróż do Izraela nie byłaby finansowo możliwa, gdybym nie skorzystała z opcji couchsurfingu. Dla niewtajemniczonych couchsurfing to portal społecznościowy zrzeszający ludzi z całego świata, których pasją jest podróżowanie i wymiana doświadczeń. Polega to na tym, że ludzie udostępniają za darmo przysłowiową kanapę i oferują miejsce noclegu. Zasada jest jedna! Trzeba lubić ludzi i chcieć się wymieniać doświadczeniami. Słuchać i chcieć mówić. To wszystko. Ktoś powie, że wymaga to odwagi, tak jechać w nieznane, do obcych ludzi. Wydawałoby się również, że to idea tylko dla tzw. "młodych ludzi".

A tu zaskoczenie. Surfując po profilach natknęłam się na Ninę. Lat 77. Urodzona w Wiedniu, wiele lat mieszkała w Stanach. Od kilkudziesięciu lat w Izraelu. Myślę sobie! Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej bohaterki mojego reportażu, ale też ciekawszej osoby do rozmowy. Napisałam wiadomość, że chętnie ją odwiedzę.

Odpowiedź nadeszła bardzo szybko, bo Nina jest bardzo „online”. Wraz z pozytywną odpowiedzią Nina pierwszych słowach swego listu poprosiła, żeby jej przywieźć pierniki toruńskie z nadzieniem z czarnej porzeczki, (bo poprzednia para jest takie przywiozła i ogromnie jej posmakowały) oraz butelkę dobrego Brandy…tak w okolicach 20$...Cudownie!

Starsza pani…couchsurfing…Brandy…online…Doskonale!


Przyjeżdżam na główną stację autobusową w Jerozolimie. Dzwonię do Niny, żeby zapytać jak dojechać. „Musisz wsiąść w autobus 14 i tam zapytać kierowcy gdzie wysiąść”. No tak…wszystkie rozkłady jazdy są po hebrajsku. Wysiadam, gdzie mi wskazano, dzwonię do Niny, a ona każe mi znaleźć szkołę na wprost przystanku…lekko zdenerwowana mówię , że nie ma. Nieco zniecierpliwiona starsza Pani coś burczy pod nosem, że to niemożliwe, że musi być szkoła. Mówię jej: a szpital może być? Bo widzę szpital. „O matko szpital!? Co za idiota Cię tam skierował? No dobrze, teraz się skup…musisz iść tak i tak, potem tak i siak i tam będzie mój dom”. Super! Rzeczywiście trafiłam bez problemu. Starsza Pani wyszła po mnie na dwór. Przywitanie, podanie dłoni. Bez zbędnych czułości, uśmiechów czy umizgów. Raczej z dystansem. Prowadzi mnie na włości, do mieszkania. Po drodze, na klatce schodowej zaczyna się wykład na temat dosłownie wszystkiego i kończy dokładnie 48 godzin później kiedy pożegnałam się z Niną.

Pewnie myślicie, że marzyłam o ucieczce albo żeby ten dzień się jak najszybciej skończył….nic w tym rodzaju.

Nina z radością, niczym aktorka na scenie odgrywała kolejne sceny ze swojego życia. Już w pierwszych godzinach rozmowy zaproponowałam jej nagranie. Nie chciałam stracić ani minuty. Materiał wydawał mi się zbyt cenny. Pytam więc Ninę, czy mogłabym ją nagrać. Nina na to: „slow down, slow down” (spokojnie, spokojnie). Można było w tej reakcji wyczytać pewną nonszalancję i znudzenie w rodzaju: No tak, wiem, wiem…większość ludzi, którzy tu przyjeżdżają chcą mnie ciągle nagrywać…nudy…Zagrajmy w kotka i myszkę! Przystałam na zabawę. Nie pozostawało mi nic innego jak po prostu poczekać. Ale na co? Z minuty na minutę coraz trudniej było przerwać Ninie jakąkolwiek historię. Dodatkowo posługiwała się językiem angielsko-amerykańskim z wszystkimi tego konsekwencjami (akcent, idiomy, dialekty, zwroty), co sprawiało, że żeby podążać za treścią musiałam się niesamowicie skupić.

Zauważyłam jednak, że Ninie wystarczyło, że mówi. Nie oczekiwała feedbacku. Nie czekała na pytania. Nie była zainteresowana komentarzem. Od czasu do czasu tylko spoglądała na mnie, sprawdzając, czy słucham jej wystarczająco i adekwatnie reaguję na żarty, anegdoty, które z takim zapałem chciała wpleść w swoją narrację. Cudowna kobieta- pomyślałam!

Nina ma obecnie 77 lat. Często zaprasza couchsurferów. Nie trudno zgadnąć, że lubi towarzystwo, zwłaszcza młodych ludzi. Jej profil jest jednak bardzo konkretny. Ma swoje zasady, nie każdy się zdecyduje. Na jej profilu na stronie CS można znaleźć spis żelaznych zasad, których należy przestrzegać. A były nimi między innymi:

· Nie zostawiać mokrego ręcznika na kanapie. Kanapa znajduje się w pokoju dziennym i niech tak pozostanie.

· Nie odłączać żadnych urządzeń podłączonych do kontaktów bez pytania.

· Jestem osobą palącą, więc palę kiedy chcę. Ale mogę też uszanować, że komuś to przeszkadza i udać się na balkon…

· Nie ruszać niczego bez pozwolenia!

· Itd.

Chciałoby się powiedzieć „Gość w dom, Bóg w dom”

W blisko 100 metrowym mieszkaniu w jednej z lepszych dzielnic Jerozolimy panuje artystyczny nieład. Psycholog/Psychiatra z pewnością zdiagnozowałby kompulsywne zbieractwo. Bowiem cała kuchnia, sypialnia, łazienka, hall i „gabinet” wypełnione były rzeczami wszelkiej maści. Stare, podeschłe granaty, wycinki z gazet, tony ciuchów, książek, każda otwarta gdzieś w połowie i bez żalu pozostawiona w nieistotnym nigdy więcej miejscu.

Ale do brzegu…W 1939 roku, kiedy wybuchła wojna Nina wraz z rodziną żyła w Wiedniu. Ponieważ jej ojciec należał do elity intelektualnej społeczności żydowskiej w Wiedniu znalazł się na liście Żydów przeznaczonych do deportacji. Na kilka dni przed zaplanowaną obławą udało mu się wyemigrować do Szwecji. Pozostawił rodzinę: żonę i dwójkę kilkuletnich córek i wyjechał praktycznie bez słowa po wspólnej kolacji. Bez pożegnania, pod osłoną nocy, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Nina twierdzi jednak, że mimo, iż miała wtedy 4 lata, dobrze pamięta ten moment i klimat ucieczki. Wszyscy wyrażali cichą akceptację i zrozumienie dla zaistniałych warunków.

Myślę sobie: co może rozumieć 4 letnia dziewczynka? Pytam Ninę czy pamięta jakiś obrazek, klimat tamtych dni, czy przypomina sobie, że się w jakiś sposób bała? - „Ależ skąd! Moja matka nie pozwalała nam odczuć żadnego zagrożenia, lęku. Nie było po niej widać lub robiła wszystko, aby nie pokazywać dzieciom swoich obaw i strachu”. Nina wspomina ją jako kobietę silną, obdarzoną mądrością, godnością, która umiała stworzyć emocjonalny parasol bezpieczeństwa. W domu nie było rozmów o polityce, komentarzy, o tym co dzieje się na zewnątrz..

W 1941 roku Nina miała przyjaciółkę Martę. Jej rodzina zdecydowała się na ucieczkę do Polski. Kilkuletnia wówczas Nina miała powiedzieć, że to najgorszy z możliwych kierunków. Nie wiem skąd to wiedziała. Skąd wiedziała, gdzie jest bezpiecznie, a gdzie nie. Jak dziecko może orientować się tak dobrze, co się dzieje? – „Nie masz pojęcia, jak szybko 5 letnie dziecko rozumie, niemal „czyta” z otoczenia co jest grane” – odpowiedziała. Co się stało z Martą? - " Marta i jej rodzina nigdy już z Polski nie wrócili..."

W Marcu 1941 roku na kilka dni przed 6 urodzinami Niny bogaty wujek wykłada zawrotną sumę pieniędzy, by przeszmuglować Ninę, jej siostrę i matkę za granicę. Odbywają trasę z Wiednia, przez Niemcy, Francję, Hiszpanię i Portugalię, by z niej wyruszyć statkiem na Kubę.

- Kubę? Ale dlaczego nie do Ameryki? W ogóle Nina! Wytłumacz mi, dlaczego Stany Zjednoczone patrzyły na to wszystko z obojętnością? Dlaczego nie wpuszczali Żydów, dlaczego nie dali należnego im schronienia? – zapytałam najwyraźniej naiwnie i bez pojęcia, bo Nina skrzywiła się z litością mówiąc:

-„Ameryka nigdy nie lubiła robić za miejsce schronienia. Zamknęli granice tak szybko, jak tylko mogli. Jedynie Kuba była miejscem gdzie Żydzi mogli poczuć się bezpiecznie. Gdzie ideologia faszystowska nie dotarła lub ludzie tam byli w jakimś sensie na nią odporni, a może mieli inne zmartwienia? Ameryka nigdy nie chciała przyjmować nie-białych ludzi, a Żydzi nigdy nie uchodzili za kompletnie białych. I powiem Ci więcej! W tamtym czasie burmistrzem Nowego Yorku był Włoch i jego siostra, która mieszkała we Włoszech ubiegała się wizę i została trzykrotnie odrzucona. Wyobrażasz sobie? Było to niemożliwe także dla siostry burmistrza Nowego Yorku! – rozumiesz? szaleństwo!

- A co z amerykańskimi Żydami, którzy już tam byli? Czemu oni nie stworzyli jakiegoś lobby na rzecz ratowania swoich współbraci w wierze? – „Bo im samym było tam ciężko. Większość z nich nie obnosiła się z tym, że są Żydami. Żydzi w Ameryce nie mieli prawa głosu”. Pytam, a jak się to miało do segregacji rasowej? Czy była jakaś różnica w traktowaniu między Wami? – „Opowiem Ci coś! – W koledżu miałam kolegę. Nazywał się Hail Rogers – czarnoskóry chłopiec, mieliśmy nawet taką naszą wspólną piosenkę…. Dużo rozmawialiśmy na ten praw mniejszości. Bardzo się przyjaźniliśmy, wychodziliśmy razem ze znajomymi – czuliśmy się jak bohema. Pewnego dnia w trakcie jakiejś rozmowy powiedziałam: Hail, zobaczysz, Prędzej czarnoskóry mężczyzna zostanie prezydentem niż Żyd! I miałam racje!.Tylko widzisz! Nawet Obama jest w połowie biały, ponieważ jego matka była biała, a ojciec czarny”. Taki kompromis naszych tolerancyjnych czasów.

Ostatecznie po dwóch latach od przybycia na Kubę, czyli w czerwcu 1943 roku Nina z siostrą i matką przebiły się przez granicę i cała rodzina wraz z ojcem spotkała się w Stanach.

Taka historia z happy endem. Wiele szczęścia, trochę rozsądku, cierpliwości i pieniędzy. Bo w tamtych czasach próba uratowania życia jednego Żyda była bardzo wysoka. Oczywiście nie ma takiej ceny, która to życie zrównoważy, ale w ogóle opcja, że można ocalić życie i jest na to cennik nie mieści mi się w głowie.

W Stanach Nina ukończyła studia, trudniła się różnymi rzeczami, przez większość czasu pracowała jako „łebska” księgowa. W latach siedemdziesiątych wraz z siostrą zdecydowała się na alije, czyli przeprowadzenie do Izraela na preferencyjnych warunkach dla osób z żydowskimi korzeniami. I tak od ponad 40 lat żyje w Izraelu. Tu pracowała przez 15 lat jako asystentka w szpitalu. Była też nawet przez chwilę policjantem. Miała mundur i broń. Sama się zgłosiła do pilnowania porządku.

Córka wraz ze swoim mężem żyje w Stanach w Denver. Widują się średnio 2 razy w roku. Wszystkie ściany w kuchni ,przedpokoju i w salonie wyścielone są zdjęciami córki, wnuczki i innych członków rodziny. Nina przy każdej możliwej pauzie pokazywała mi judaike w wykonaniu swojej córki, która jest artystką. Wykonuje przepiękne przedmioty związane ze świętami żydowskimi i rytuałami. Widać, że jest z niej dumna. Widać też, że bardzo tęskni, po trzecie widać też, że akceptuje życie takie jakim jest.

Obecnie pracuje jako wolontariuszka w Instytucie Archiwalnym ds. Historii i Kultury Żydów z całego świata. W tłumaczeniu, polega to na tym, że godzinami przedziera się przez dokumenty, czasem kilkuset letnie na temat życia i funkcjonowania diaspor żydowskich np. w Europie, Afryce, Południowej Ameryce. Oczywiście za free.

Zaczynamy rozmawiać o religii, o Judaizmie. Nina zachowuje zasady koszerności, świętuje większość świąt żydowskich, dawno jednak przestała się modlić. Ma stosy modlitewników, przepięknie wydaną Torę, Talmud w 5 tomach w niestandardowym rozmiarze (A3). Tłumaczy mi, że tu są spisane wszystkie komentarze, spory Rabinów, uczonych przez wszystkie lata trwania Judaizmu. Talmud to nigdy niedokończona księga. Nic nie jest powiedziane raz na zawsze. Zawsze można znaleźć lukę w interpretacji świętego tekstu i cała „zabawa” może zacząć się od nowa. Lubię tę dynamiczność i nieostateczną, negocjowalną mądrość, która zmienia się wraz z czasami, rozwojem cywilizacji…lub wraz ze zmianą punktu widzenia.

Oczywiście nie dotyczy to najbardziej ortodoksyjnych odłamów Judaizmu, których wyznawcy nie dyskutują z niczym, wierząc, że w Świętej Torze zapisane są uniwersalne wskazówki jak żyć i żaden postęp, żadna specyficzna sytuacja nie powinna „naciągać” świętych słów Tory.

Nina jest więc religijna tak, jak chce, czyli jest bardziej tradycyjna niż religijna. Wierzy w Boga, ale nie jest ortodoksyjna, ani nawet specjalnie praktykująca. To, co rzuciło mi się w oczy to konkluzja, że pośród kilkuset micwot (religijnych obowiązków) większość osób, które spotkałam wybiera sobie kilka lub kilkanaście z nich i wiedzie życie wg tych zasad, nazywając siebie religijnym, co w oczywisty sposób prowadzi do tego, że każdy jest religijny inaczej.

Dla porównania, w religii katolickiej jest to bardziej dookreślone – zerojedynkowe. Albo wszystko-albo nic. Jeśli wybierasz coś pośrodku, zostajesz wykluczony, a w najlepszym wypadku zostaniesz przywołany do porządku przez kapłana, który da lub nie da Ci rozgrzeszenia. Wszyscy księża są zobowiązani do ewangelizacji w jednej możliwej doktrynie. Jest Katechizm i wszystko jest jasne jak złoto. W Judaizmie możesz wybrać nurt, Rabina, którego retoryka, mądrość odpowiada Ci najbardziej. Ludzie są więc zgromadzeni wokół jakiegoś odcienia, który jest im na ten moment najbliższy i najbardziej pomocny.

Jest to bardzo ciekawy wątek, Ale odbiegam nieco od tematu.

Nina widząc moje zainteresowanie logiką Judaizmu coraz to robiła dygresje na temat porównania doktryny chrześcijańskiej z Judaizmem. I tu należy się Wam mała anegdota! Jak wspomniałam wcześniej u Niny w domu obowiązują pewne zasady, których naruszenie nie jest najmilszym doświadczeniem. Jedną z zasad było także, żeby nie zasłaniać kotary od prysznica. Zawsze myślałam, że kotara właśnie po to jest, żeby wannę zasłonić…ale co ja tam wiem. Drugiej nocy tak się bezczelnie zapomniałam, że z przyzwyczajenia zasunęłam tę nieszczęsną kotarę…

Na dotkliwe skutki nie trzeba było długo czekać. Nina wparowała rano do pokoju w wyraźnie gorszym nastroju, najpierw mrucząc coś pod nosem, gdzie wyrwało jej się nawet eleganckie, wiedeńskie: „Szajse”. Nie wytrzymała napięcia i mówi do mnie: „Karolina! Przecież prosiłam Cię żebyś nie zasuwała kotary! Czy to takie trudne? Jak się przychodzi do kogoś w gości, to się mu nie demoluje mieszkania tak? Widzisz i teraz jest zepsute! A żebym nie mówiła….” – nic Niny nie mogło powstrzymać. No widzę, że jest złość. Czekam, aż pierwsze grzmoty przejdą i mówię po chrześcijańsku, po ludzku – „Nina bardzo przepraszam, zapomniałam. Woda lała się po podłodze. Myślałam, że mimo wszystko tak będzie lepiej. Nie było moją intencją to zepsuć” ( w rzeczywistości nic nie zepsułam, tylko trzeba było kotarę nanizać znowu na hak – czas realizacji – 3 sek).

I w tym momencie poczułam, że nie trzeba było tego mówić, bo Nina wrzasnęła przez plecy, wdrapując się w tym samym czasie na wannę, usiłując naprawić to, co ja tak bez wstydu zepsułam i mówi: „W Judaizmie nie ma spowiedzi! Nie ma rozgrzeszenia! Liczy się to, co zrobisz, a nie to co myślisz, albo chciałaś lub nie chciałaś zrobić! O!

Tak oto, dotkliwie dowiedziałam się czym Judaizm stoi:)

Wzburzenie przeszło po jakiś 10 minutach, bo Nina przecież nie chciała zamilknąć na wieki. To się po prostu nie opłacało.

Ostatecznie po dwóch dniach słuchania, zasłużyłam chyba na kolejne podejście i otrzymałam zgodę na nagranie wywiadu. Włączam kamerę, Nina prezentuje się świetnie. Siedzi w pół-profilu, swobodnie z nogą na nodze, ma na sobie brązową sukienkę z Tanzanii. Zielony szal świetnie współgra z płowymi, długimi włosami zaplecionymi w warkocz. Jest i makijaż – zielona delikatna kredka na powiekach i brwi nieco niedbale przemalowane henną, pełne, czerwone usta. Nina dziś jest piękną kobietą. Strach pomyśleć, jak piękna była w czasach swojej świetności. Wyszła za mąż tylko raz za niebotycznie przystojnego amerykanina. Postarali się o dziecko-dziewczynkę i po 6 latach związku wzięli rozwód. Pytam Ninę, ale co się stało? Czemu? – "Widzisz, niektórzy ludzie nie powinni być w związkach….pytam: Ty czy On? – „Ja. Ja się nie nadaje. Jestem zbyt niezależna, ekscentryczna. Żaden mężczyzna tego nie dźwignie.” A teraz masz kogoś? Albo miałaś tu w Izraelu? - „Tak, był taki jeden. 2-3 lata temu. Bardzo był we mnie wpatrzony. Jak mnie któregoś wieczoru pocałował w drzwiach to nie powiem…było to miłe, nawet dla mnie, zakręciło mi się w głowie. Spędzaliśmy miłe chwile, ale on no wiesz…ja się nie nadaję do romantycznych związków”.

Nina lubiła nagle zmieniać wątki. I tak na przykład w tym momencie prędko zmieniła temat na zeszłe wakacje, które spędziła z Tanzanii. Jej przyjaciółka zaprosiła ją, by pomogła jej w stworzeniu programu nauczania w szkole dla dzieci, o specjalnych potrzebach. 76 letnia Nina po prostu pojechała i przez 3 miesiące prowadziła zajęcia z języka angielskiego dla 15 dzieci. W między czasie szkoła otrzymała kilkaset kilogramów książek od jakiejś organizacji, która zrobiła zbiórkę. Nocami Nina siedziała w tzw. tymczasowej bibliotece, tworząc katalogi, stając się na ten czas ekspertem bibliografii.


Nina robiła w swoim życiu mnóstwo rzeczy. Jej historie się nie kończą. Mam nadzieję, że ją jeszcze kiedyś zobaczę i da się namówić na publikację wywiadu. Bardzo ją polubiłam. Daj mi Boże spotykać w życiu więcej takich ludzi.

Popijając izraelskie, koszerne wino we włoskiej restauracji, gdzieś pomiędzy jedną historią, a drugą zapytałam, czy nie myślała o tym, żeby napisać książkę o swoim barwnym życiu. Odpowiedziała bez chwili zastanowienia: „Po co skoro mogę o tym opowiadać komu chcę i ja o tym decyduję?”. Czy mogę opublikować wywiad? - „Nie, żadnych zdjęć”- padła krótka i wnerwiająco konkretna odpowiedź.



0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Postaw kawę

bottom of page