Łączy ich jedno, różni wszystko?
Co to jest mentalność i czy da się ją opisać? Wikipedia mówi, że to (…)całość przekonań, postaw, poglądów, sposobu myślenia grupy społecznej (narodu) lub jednostki. Mają na nią wpływ czynniki społeczne i kulturowe. Jest budowana głównie na założeniach norm społecznych obowiązujących w danej grupie (…).Mówią, że nie wolno niczego nigdy generalizować. Zwłaszcza w takim miejscu jak Izrael.
Kiedy zaczynałam swój projekt („Ludzie Izraela“) i mówiłam, że chcę uchwycić mentalność ludzi, sami Izraelczycy łapali się za głowę i mówili, że to chyba niemożliwe. Prosili mnie też, abym była ostrożna, bo łatwo kogoś obrazić. Nie lubią trzymać się ram, sztywnych opisów. Na każdą zgeneralizowaną opinię natychmiast podadzą Ci przykłady przeciwne. Jakby chcieli powiedzieć: „Żebyś tylko nie myślała, że tak łatwo nas opisać, poznać i zrozumieć…“
Jedno jest pewne. Izraelczycy są bodaj jednym z najbardziej zróżnicowanych społeczeństw na świecie – przede wszystkim kulturowo i narodowościowo. Ktoś powie, że w USA jest to samo. Nie zgadzam się. Wszystko za sprawą tzw. „prawa powrotu“ (Alija). Idea była i nadal jest taka: po wygnaniu Żydów trwającym niemal 2000 lat zostało utworzone państwo Izrael, spełnienie marzeń syjonistów i Żydów rozproszonych po świecie. Na mocy tego prawa wszyscy ludzie, którzy udowodnią swoje żydowskie pochodzenie mają prawo przyjechać do Izraela, niezależnie od tego, gdzie do tej pory żyli, otrzymać pomoc finansową na tzw. start, osiedlić się i stać się Izraelczykami. Jest to niewiarygodne przedsięwzięcie finansowe, logistyczne, organizacyjne i wymagające adaptacji kulturowej. Bo właściwie niewiadomo, do której kultury się adaptować? Europejskiej, śródziemnomorskiej, a może arabskiej? Wszystkich ludzi, którzy tu przyjechali od początku formowania się państwa Izrael różniło wszystko, a łączyło tylko jedno, – żydowskie pochodzenie.
To dlatego średnio 3 razy na dzień ludzie się mnie pytają, o to skąd jestem, zanim zapytają jak mam na imię. Nie tylko dlatego, że wyglądam jak turystka. Tu każdy jest skądś. Nawet jeśli urodził się już w Izraelu, przy przedstawieniu się z pewnością podkreśli skąd pochodzą jego rodzice. Z Iraku, Maroka, Etiopii, Polski, Ukrainy, Ameryki, Brazylii….z każdej dosłownie strony. To tygiel. Korzenie są też wymalowane na twarzy. Możliwa paleta odcieni skóry tutejszych ludzi jest wręcz niewiarygodna. Od czarnego brązu, przez ciemnoskórych ludzi z niebieskimi oczami, poprzez odcienie kawy mocca, z głębokim brązowym spojrzeniem, a na piegowatej blondynce z rudymi refleksami kończąc. Wszelkie możliwe opcje. Pan w chałacie (czarnym płaszczu, noszonym przez bardzo ortodoksyjnych Żydów), w kapeluszu i długich wiele lat hodowanych pejsach siedzący obok Pani w blond tlenionym afro, o złocisto brązowym odcieniu skóry, w bluzie Nike na ramiączkach to codzienny widok na przykład w jerozolimskim autobusie. Nie muszę dodawać, że pogoda i temperatura dla wszystkich jest jednakowa. Mówi się, że Izraelki i Izraelczycy są atrakcyjni. Mówi się również, że to efekt etnicznego mixu.
Nie obyło się bez problemów
Nie można powiedzieć, że w Izraelu od 1948 roku wszyscy ludzie się kochali i żyli w błogiej zgodzie. Nie obyło się bez problemów. Większość syjonistów, którzy walczyli o utworzenie państwa żydowskiego wywodziło się z Europy, mieli więc korzenie i zwyczaje aszkenazyjskie, na czele z odmiennym językiem.
Przyjechali jako pierwsi, autorzy rewolucji, ojcowie idei. Jako ciekawostkę dodam, że wówczas do Izraela przybyło tak wielu Żydów z Polski, że na pierwszych obradach Knessetu można było usłyszeć właśnie język polski.
Kiedy do Izraela zaczęli napływać Żydzi pochodzenia śródziemnomorskiego i wschodniego – Sefardi (Hiszpania, Maroko, Etiopia, Irak, Jemen, Iran itd.) zaczęły się pierwsze poważne wyzwania. Krótko mówiąc jedni próbowali podporządkować sobie drugich. Aszkenazyjczycy jako bardziej wyedukowani, o europejskiej mentalności stawiali się wyżej. Odmienna kultura, język, wartości, forma religijności, a nawet zbiorowy temperament – spowodowały trudne do ogarnięcia podziały. Narastało niezrozumienie, stereotypy i dyskrymincja jednych przez drugich. Na oczach świata rozgrywało się reality show – eksperyment społeczno-kulturowy. Czy taki naród w ogóle przetrwa? Otoczony wrogami, niespójny, podzielony wewnętrznie.
Blisko 70-letnie trwanie tego państwa pokazało, że wartość pt.“żydowskość“ wygrywa z podziałami na niższych szczeblach. Żydzi mogą być dramatycznie podzieleni i niezgodni co do różnych kwestii, mogą się wzajemnie krytykować, dyskutować do rana, ale są zgodni co do jednego – chcą mieć swoje miejsce na ziemi, swoje państwo, z dala od pogromów, dyskryminacji i wojen. To nie tajemnica, że własna „państwowość“ chroni przed zagrożeniami, trzeba się z nią liczyć. Kolejne wygrane wojny te z krajami arabskimi ale i „ze światem“ utwierdziły ich w przekonaniu, że „My Żydzi tak jak zawsze, tak i teraz musimy trzymać się razem“. Niezależnie od tego, co powie świat“.
Starszy mądrzejszy brat ma ustąpić?
Zdarza się, że dziś ludzie mówią, że Izraelczycy to aroganccy nacjonaliści, wywyższający się nad innymi. Nie dbają o innych i mają wszystko gdzieś. Ja się tylko zastanawiam, czemu świat nie ma ich gdzieś w odwecie…Czemu tak bardzo ludzi obchodzi, co się aktualnie dzieje w Izraelu. Światowa opinia publiczna i międzynarodowe instytucje zdają się stawiać Izraelowi wyższe standardy niż innym państwom. Pierwszym przykładem może być Organizacja Narodów Zjednoczonych, której agenda nader często jest zdominowana przez „sprawy izraelskie“ lub „izraelsko-palestyńskie“ jakby na świecie serio nie było podobnych lub gorszych problemów wymagających interwencji. Mówi się, że to współczesny antysemityzm. Czyli krytyka Izraela zamiast krytyki Żydów bezpośrednio. Krytyka jest potrzebna i jeśli jest uzasadniona podpisuję się pod nią obiema rękami. Historia głosowanych rezolucji w ONZ pokazuje jednak, że wobec Izraela stosowane są ostrzejsze standardy, niesprawiedliwe w porównaniu z innymi państwami. To jest fakt, nie moja opinia.
Na swoim blogu również spotkałam się z komentarzem, że Izrael powinien zachowywać się jak „starszy mądrzejszy brat“, ponieważ jest bardziej na świeczniku niż inne państwa będące w konflikcie. Więc, jednak na świeczniku, w świetle reflektorów. Świat z ciekawością i zazdrością(?) przygląda się Izraelowi. Nie wiem. Faktem jest, że historia Izraela, ludzie, kultura fascynują i hipnotyzują. Nie mam co do tego wątpliwości.
Wybór: ofiara czy wygrany?
Izraelczycy od początku ustanowienia państwa musieli udowadniać całemu światu, że mają prawo istnieć, że jedno żydowskie państwo naprawdę nikomu nie powinno zrobić takiej różnicy. Chcieli mieć swoją Ziemię Obiecaną, mają odrębną kulturę, język, wartości narodowe, spełniają wszystkie wymogi, aby wyodrębnić ich jako naród.
Każdy z nas wie z doświadczenia funkcjonowania w różnych grupach, że generalnie w sytuacjach skrajnych naturalnie dzielimy się na na trzy grupy: prześladowców, ofiary i wybawicieli. W dużym uproszczeniu (już czuję ten deszcz negatywnych komentarzyJ) w teatrze historii Żydom przypadła rola ofiary, z której dzięki determinacji, także dzięki koszmarowi holokaustu i marzeniom udało się wyrwać z tej roli. Udali się w stronę zbudowania silnego państwa, samowystarczalnego, zdolnego do obrony. I teraz zaczyna się cała zabawa. W którą rolę przeszli? Prześladowców? Alternatywą dla osoby będącej przez jakiś czas w roli ofiary jest rezygnacja, wyuczona bezradność i niemoc lub….odrodzenie w nowej roli – silnego, nowego człowieka, który już nigdy nie da się upokorzyć. Coś na kształt – Prędzej inni będą się bać mnie, niż ja będę się bał ich. To paskudne uproszczenie, ale w skrócie tak można opisać ogólny bieg rzeczy, jeśli chodzi o narastanie nastrojów syjonistów, którzy odtworzyli państwo Izrael. Czy ten mit to rzeczywiście mit to osobna sprawa. Każda przesada nie jest dobra. Ale w kwestii przetrwania druga strategia niewątpliwie się sprawdza.
Jak do tej pory Izraelczycy osiągnęli niewątpliwy sukces. Zbudowali własne państwo, wygrywali kolejne wojny, nie posiadając wystarczającej amunicji i broni, ale wystarczająco dużo determinacji. Gdzieś w biografii Ben Guriona wyczytałam, że w momencie wybuchu wojny o niepodległość w 1948 roku Izraelczycy nie mieli praktycznie broni. Nie zdążyli się jeszcze uzbroić, a 5 sąsiednich państw arabskich wypowiedziało im wojnę. Ostatecznie po kilku dniach walk otrzymali dostawę broni z Czech, za co do dziś są im symbolicznie wdzięczni. Ktoś powie, że to cud! Może i cud, takich „cudownych historii“ jest tu wiele. Ja bardziej wierzę w determinację, powstaniczą siłę i wolę przetrwania i symboliczne odrodzenie, nowego, silnego ego. Dla pozostałych krajów motywacją było zniszczenie nowego, małego państwa. Dla Żydów to była walka o WSZYSTKO. Ta motywacja jest bardziej nośna i wyzwala w ludziach siły, o które nigdy by się nie podejrzewali. Arogancja nie bierze się z niczego. Izraelczycy, których skonfrontowałam z tą opinią jednym chórem powiedzieli, że to prawda i nie ma o, co się spierać. „Tak, jesteśmy aroganncy, głośni, nacjonalistyczni. I co z tego? Co w tym złego? Dlaczego ja sobie nie mogę być taki jak chcę we własnym kraju? Wreszczie…
Jak ładnie podsumował to Effi (lat28): Pracuję 12 godzin dziennie. Mam rodzinę na utrzymaniu. Lubię wyjść na miasto, w sobote pójść na plażę. Jestem dumny z naszego systemu obronnego. Moi rodzice pamiętają intifadę, kiedy autobusy wylatywały w powietrze. Kiedy codziennie chodziło się na pogrzeby. Nigdy więcej. Jesteśmy silniejsi. Nie jesteśmy silniejsi, żeby kogoś lub coś osłabić. Nasza siła polega na skuteczności w obronie. Zostawcie nas w spokoju. Dajcie nam żyć. Taki mały kraj, a tyle hałasu“.
„Shit can happen“
Izraelczycy, z którymi rozmawiałam zdają się mówić zgodnie: „Wygraliśmy wszystkie wojny, żadnej z nich nie wypowiedzieliśmy my. Stworzyliśmy Iron Dome żeby się bronić. I chwała za to Bogu? Żołnierzom? Wszystko jedno. W każdym niemal domu jest schron, na południu gdzie codziennie leciało ok 200 rakiet wystrzelonych z Hamasu każdy przystanek autobusowy to schron. Jesteśmy silni siłą woli. Chcielibyśmy żyć normalnie, ale zaakceptowaliśmy to, że się nie da, jeśli chcemy żyć tu, gdzie nasi przodkowie. Siła zawsze idzie w parze ze strachem. Żyjemy w bańce. Żyjemy w nadziei, że sobie poradzimy. Ale nikt nie jest na tyle arogancki, by powiedzieć, że wszystko zawsze będzie dobrze. W trakcie tej wojny wiele razy słyszałam, że teraz jest ok, ale „shit always can happen“ („gówno zawsze może się wydarzyć“). To w skrócie strach o to, że może uda się zatrzymać rakiety, ale bomba jakiegoś samobójcy zawsze może wybuchnąć niespodziewanie. Z jakiegoś kanału zawsze może wyjść jakiś islamski żołnierz i nasz system tego nie wykryje. Tak, jak to bywało jeszcze kilka lat temu.
Takie mam obserwacje, odkrycia, interpretacje. Nie uważam, że wszyscy Izraelczycy się z tym zgodzą. Przeczytawszy ten tekst z pewnością zaczęliby dyskutować z każdym akapitem, a z rozmowy wyszłabym wiedząc więdzej tylko rozumiejąc mniej.
Z jednej strony szukający zrozumienia i akceptacji, z drugiej znudzeni przekonywaniem kogokolwiek z zewnątrz do swoich racji. Czują się silni, nawet jeśli to złudzenie. Nie czują potrzeby się nikomu tłumaczyć. I ja to szanuje, a nawet zazdraszczam.