top of page

Aneksja w opiniach izraelskich dziennikarzy

Zaktualizowano: 22 paź 2020

Mój blog nie jest polityczny, przynajmniej na tyle na ile pisząc o Izraelu można w ogóle pomijać kwestie polityczne. Żyjąc jednak w Izraelu od 6 lat nie mogę pozostać obojętna na politykę kraju, w którym pracuję, oraz w którym prawdopodobnie będą dorastały moje dzieci. Zaczynając blogowanie o Izraelu moją misją było przedstawienie Izraela od jaśniejszej strony z daleka od tematów wałkowanych już w mediach. Chciałam opowiadać o ludziach, krajobrazach, unikalnej kulturze i zwyczajach czy innowacjach. Dziś jednak nie jestem już tylko obserwatorem z zewnątrz a po prawdzie jestem już beneficjentem podejmowanych tutaj decyzji. Na sercu leży mi Izrael i jego przyszłość. Mogę powiedzieć, że dziś kocham Izrael miłością dojrzałą. Nadal uważam, że to kraj z niesamowitą wibracją, której doświadcza wielu przyjezdnych i o wielu wartościach ale nie mam już tych samych różowych, powierzchownych ocen jak jeszcze kilka lat temu.

Uczciwie jest więc moim zdaniem od czasu do czasu poddanie Wam w ocenę kwestii politycznie dotykających mnie bezpośrednio. Jeszcze nie wszystko sama rozumiem, nie pretenduję do roli eksperta od tutejszej polityki.

Zawsze jednak przyświeca mi misja obalania stereotypów, podsuwania wielu perspektyw widzenia, by przeciętny czytelnik żyjący w Polsce mógł dostrzec niuanse i pomieścić w głowie zawiłość zjawisk. By mógł przeczytać na czym polega spór w samym Izraelu zanim dojdzie do międzynarodowej krytyki, wymiany notatek dyplomatycznych i uproszczonych komentarzy wpisujących się w czyjąś agendę podsycaną nierzadko jawnym lub ukrytym antysemityzmem.


Właśnie dlatego zdecydowałam, że dziś oddam głos dwóm dziennikarzom z dwóch platform informacyjnych: centrowej (Ynet) i bardziej lewicowej (Haaretz).

Przetłumaczyłam fragmenty artykułów wraz z podaniem źródeł. Dodałam też pod koniec swój komentarz.

Mam nadzieję, że dzięki temu miast stać w przedsionku i nasłuchiwać fragmentów opinii, jak to się dzieje w międzynarodowych mediach, właśnie wejdziecie do salonu, gdzie toczy się serce dyskusji tu i teraz, by samemu wyrobić sobie zdanie w tejże jakże trudnej materii.




Jeden dodatkowy Akr dla Izraela - wybrane fragmenty artykułu z portalu Ynet Israel

Uri Heitner

Tłumaczenie artykułu z portalu Ynet


„Ci, którzy występują przeciwko ogłoszeniu niepodległości Doliny Jordanu bazując na założeniu, że to podzieli terytorialnie Izrael są dotknięci tą samą krótkowzrocznością co ekstremiści będący przeciwko podziałowi Ziemi z 1947 roku. Problem polega na tym, że syjonizm nigdy nie był budowany na zasadzie „wszystko albo nic”, a raczej na metodologicznej, powolnej ekspansji.


W dniu, w którym Organizacja Narodów Zjednoczonych zaakceptowała plan podziału Palestyny w listopadzie 1947 roku żydowska społeczność mieszkająca w regionie wyszła świętując na ulice. Byli jednak także tacy, którzy przyjęli tę nowinę z rezerwą lub wręcz ze smutkiem. Byli to rewizjoniści, mieszkańcy niektórych kibuców, którzy widzieli to jako katastrofę i rezygnację ze snu o „Wielkim Izraelu” na rzecz arabskich mieszkańców.

Dawid Ben Gurion rozumiał już wtedy, że podejście ekstremalne w stylu „Wszystko albo nic” ostatecznie nie doprowadzi Żydów do niczego. Nie postępował jako ideolog jednej ze stron a raczej posiadał szeroką perspektywę historyczną i pozostawał realistą a przede wszystkim politykiem. (przyp red. Idea wczesnego syjonizmu, którą stworzył Theodor Herzel a następnie Ben Gurion wprowadził w życie była skupiona na znalezieniu miejsca dla Żydów, niekoniecznie w Ziemi Świętej. Oczywistym jest, że Żydzi mieli swoje emocjonalne preferencje ale ostatecznie sama ziemia i jej rozmiar były drugoplanowe wobec palącej konieczności stworzenia państwa dla Żydów).

Ben Gurion wiedział, że sytuacja po II Wojnie Światowej była jedyna w swoim rodzaju i taka okazja nie powtórzy się nigdy później. Szansa na odtworzenie Izraela po 2 tysiącach lat choćby częściowo, pojawiła się i trzeba było podjąć decyzję na zasadzie „teraz albo nigdy” i nie można było jej nie wykorzystać niezależnie od spodziewanych kosztów.

Podjęta przez Ben Guriona decyzja zyskała sporą przychylność Żydów na całym świecie i w regionie. Czy gdyby posłuchał podszeptów ekstremistów Państwo Izrael by powstało? Dziś wydaje się to bardzo wątpliwe.


Dziś prawicowa opozycja, która sprzeciwia się przeprowadzeniu aneksji w Dolinie Jordanu jako niepełnej i wbrew marzeniom o jednolitym Izraelu, reprezentuje ten sam wzór myślenia co ekstremiści z czasów Ben Guriona. Pomijają oni historyczną okazję, jaką daje Plan pokojowy administracji prezydenta Trumpa i jego bezpośrednie wsparcie Stanów Zjednoczonych.


Ci czarno-biali ekstremiści nie są w stanie zrozumieć złożoności planu i faktu, że nie realizuje on idealnej aneksji całej Judei i Samarii, czyli przeciwstawia się podejściu „wszystko albo nic”. Dziś także stoi nad nami widmo utraty wszystkiego jeśli nie zdecydujemy się na rozwiązanie częściowe.


Jednym z przedstawicieli tego nurtu jest wpływowy przewodniczący Rady Jeszuy David Elhayani. Osadnicy, którzy zajmują obszary Doliny Jordanu chcą mieć pewność izraelskiej kontroli i wpływu na kształt granicy na wschodzie. (przyp. red. Osady te powstawały przez lata, rozwijane przez różnorodne organizacje o różnych światopoglądach).

Po zakończeniu Wojny Sześciodniowej w 1967 roku podział Zachodniego Brzegu był rezultatem negocjacji między Królestwem Haszymidzkim. Był to tzw. Plan Allona. Także wówczas Yigal Allon dążył do zajęcia całej Jerozolimy oraz Doliny Jordanu aż po Górę Hermon. Jego propozycja została odrzucona jako zbyt ryzykowna.

Właśnie oni niespodziewanie występują dziś przeciwko aneksji częściowej wybranych Ziem wykazując się tą samą krótkowzrocznością, co za czasów Ben Guriona. Nie przyjęcie rozwiązań częściowych spowoduje kolejne problemy i niemożność zakończenia konfliktu.


Fragment artykułu „Szansa na aneksję maleje, ale wciąż możliwy jest ograniczony scenariusz


Noa Landau

Haaretz


Premier Benjamin Netanyahu ponownie ogłosił 1 lipca jako oficjalną datę rozpoczęcia wdrożenia planu aneksji części Zachodniego Brzegu, na której mieszkają osadnicy. Im bliżej tej daty tym więcej pojawia się pytań bez odpowiedzi.

Wciąż nieznana jest ostateczna mapa oznaczająca nowe granice, nie ma zielonego światła ze strony Stanów Zjednoczonych oraz nadal nie zostało osiągnięte porozumienie w tej sprawie pomiędzy dwiema rządzącymi partiami: Likud i Kahol Lavan. Nawet wielodniowe dyskusje w kwestii przedłużenia roku szkolnego zdają się bardziej zbliżać do końca niż ustanowienie nowego prawa w sprawie nowych terytoriów.

Wszystkie dyskusje sprowadzają się do stanowiska, że jakiś ruch choć ograniczony wciąż ma szansę być wdrożony w życie. Dla partii Kahol Lavan poparcie planu aneksji zależy od kilku czynników. Przede wszystkim zależy im, by ustalono granice w oparciu o działania dyplomatyczne z pomocą międzynarodową oraz regionalną lub przynajmniej bez otwartej krytyki z ich strony a także z akompaniamentem gestów świadczących o przyzwoleniu ze strony Palestyńczyków. Nie zaś jako jednostronna decyzja. Politycznie rzecz ujmując jest to niemal nie do osiągnięcia.

Premier sam skazuje się na porażkę, gdyż sam wyznacza sobie daty, które mogą zwyczajnie nie być realne. Podobnie jak wówczas gdy zapowiedział rychłą jednostronną aneksję natychmiast po publikacji „planu stulecia” Trumpa w styczniu 2020. Od tego czasu wiele się zmieniło. Nie tylko Jared Kushner (red. przyp. autor planu) zastosował hamulec tego planu ale i centrowo-prawicowa partia Kahol Lavan dołączyła do rządu.


W rezultacie amerykański Ambasador David Friedman, zwolennik aneksji próbuje prowadzić mediacje pomiędzy Netanyahu a Ganztem by doszli do porozumienia w kwestii charakteru i czasu przeprowadzenia ogłoszenia suwerenności na terytoriach osadników. W tym tygodniu Friedman wraz z Netanyahu, Ganztem oraz Gabim Ashkenazi dyskutowali właśnie w tej sprawie.

Netanyahu był zmuszony potwierdzić, że plan aneksji zostanie opóźniony z uwagi na brak dokładnych decyzji w kwestii przebiegu nowych granic, nad którymi pracowano od stycznia. Rzeczywistym problemem nie jest jednak sama mapa czy data, na której tak się wszyscy skupiają. Brak mapy jest tylko wyrazem braku planu działania. Pytaniem więc się staje: nie czy dojdzie do aneksji ale co ta aneksja tak naprawdę oznacza dla obydwu partii rządzących.

Dla tych którzy zastanawiają się w jaki sposób możliwe jest osiągnięcie wsparcia dla planu aneksji ze strony opinii międzynarodowej, podczas gdy żaden kraj nie wypowiedział się na jego temat pochlebnie, partia Kahol Lavan wyjaśnia, że przygotowuje się do dyskusji nad różnorodnymi scenariuszami, które się pojawiły ale tylko przy założeniu, że:

  • każdy ruch w kierunku ogłoszenia suwerenności nie może się odbywać w oderwaniu od całego planu administracji prezydenta Trumpa, czyli stawia się go jako podstawę dla negocjacji.

  • podjęte działania mają być ograniczone i proporcjonalne, by nie obalać dotychczasowych i przyszłych umów pokojowych.

  • zastosowanie suwerenności wobec wybranych terytoriów ma się odbywać przy jednoczesnych zyskach po stronie palestyńskiej

  • nie ma zgody na aneksję ziem, na których mieszkają Palestyńczycy, czyli będzie dotyczyć tylko regionów, w których żyją Izraelczycy oraz tych, na których nikt nie mieszka.

„Podsumowując, mimo iż wydaje się, że 1 lipca nic nowego się nie wydarzy, możliwe, że do tego czasu zostanie przynajmniej opracowane porozumienie pomiędzy partiami lub pomiędzy stronami konfliktu. Przykładowo pojawią się propozycje znaczących korzyści dla Palestyńczyków w zamian za przeprowadzeni aneksji, co sprawi, że plan stanie w nieco lepszym świetle na arenie międzynarodowej, co uaktywni reprezentantów innych krajów do współpracy. Nawet reprezentant Spraw Zagranicznych z ramienia Unii Europejskiej Josep Borell podkreślił w poniedziałek, że pomimo stanowczego sprzeciwu wobec samej aneksji, Europejczycy popierają plan pokojowy Trumpa jako punkt wyjścia do osiągnięcia porozumienia.

Podczas gdy Kahol Lavan ma nadzieję na magiczne przeobrażenie planu aneksji w proces dyplomatyczny przy koalicji z Netanyahu, może zawsze spróbować przekonać Amerykanów do zastosowania nieco ograniczonego planu względem jego oryginału i poddać je głosowaniu. Wówczas jedyna szansa na rzeczywiste podjęcie działań będzie zależało od Palestyńczyków (przyp. red. czy usiądą z Izraelczykami do negocjacji).

Co pewne dla wszystkich poza Netanyahu lepiej, by ten proces spowalniać jak najdłużej i odroczyć w perspektywie 1 lipiec lub nigdy. „


Link do artykułu:


Komentarz od Israel Friendly:


Przetłumaczyłam aktualne artykuły, które ukazały się w ostatnich dniach w dwóch różnych wydawnictwach. Portal Ynet jest wydawcą dziennika Yediot Ahronot („Najnowsze wiadomości) zaś Haaretz jest alternatywnym dziennikiem jednak z nieco bardziej lewicującym nastawieniem.

Przytoczone opinie dziennikarskie dają społeczeństwu jasny sygnał, że pomysł rychłej aneksji jest niemal skazany na niepowodzenie z racji braku jakichkolwiek wiążących decyzji co do jego przebiegu. Nie ma dokładnej mapy, nie ma choćby jednego kraju (poza Ameryką), który uznałby aneksję jako działanie zgodne z prawem międzynarodowym, wreszcie żadna organizacja palestyńska, arabska, żaden lider z Autonomii Palestyńskiej nie wyraził chęci negocjacji. Prezydent Zachodniego Brzegu Abu Mazen zerwał wszystkie dotychczasowe porozumienia z Izraelem, a w szczególności porozumienie z Oslo.

Gestem potwierdzającym owo odejście od stołu była chociażby ostentacyjna odmowa przyjęcia pomocy medycznej dla Autonomii Palestyńskiej i strefy Gazy ze Zjednoczonych, którą koordynował Izrael a także nie przyjęcie zwrotu z zapłaconych podatków w kwotach kilkuset milionów szekli. Podatek miał być zwrócony przez Izrael bezpośrednio Autonomii Palestyńskiej. Z kolei 9 czerwca palestyński premier Mohammed Sztajjeh zapowiedział, że wprowadzenie aneksji w życie poskutkuje ogłoszeniem przez Autonomię Palestyńską niepodległości w granicach sprzed Wojny Sześciodniowej, zapowiadając, że od tego nie będzie już odwrotu. Liga krajów arabskich jednoznacznie zagroziła, że wprowadzenie planu aneksji w życie może spowodować konflikt także z innymi państwami arabskimi oraz poddanie w wątpliwość innych umów pokojowych (jak na przykład z Jordanią czy Egiptem). Krótko mówiąc przy tak zaostrzonej retoryce Izrael może mieć wiele do stracenia. To prawda, że Izrael nie pierwszy raz wysłuchuje ostrzeżeń, przestróg i krytyki ze strony całego świata. Powiem nawet śmielej, iż gdyby Izrael przez lata słuchał utyskiwania opinii międzynarodowej najpewniej sam oddałby ziemię w ręce Palestyńczyków i zgasił światło, a Izraelczycy znowu rozjechaliby się po świecie. Pytanie tylko kto by ich przyjął z otwartymi ramionami.

Nie można jednak nie brać pod uwagę najgorszych scenariuszy i ryzyka, jakie obecna sytuacja może spowodować biorąc pod uwagę sytuację światową; czyli zbliżający się globalny kryzys, zmiany w układzie sił, strach o zdrowie swoje i najbliższych, rosnące bezrobocie w regionie. Biedna i frustracja jest najlepszym paliwem dla ludzi, którzy nie mają nic do stracenia.

Można się więc zgodzić, że pozycja negocjacyjna Izraela jest bardzo słaba. Wobec takiej odpowiedzi Izrael ma właściwie dwie opcje: albo robić, co uważa za słuszne i ponieść tego wszystkie konsekwencje (trudno je dziś nawet przewidzieć) albo próbować przekonać świat oraz Palestyńczyków do powrotu do dyskusji i zaproponować zupełnie coś nowego.


Problem osadników


Prawdą jest, że od wielu lat Izrael poszukuje rozwiązania dla „zasiedziałych” osiedli na terenie Zachodniego Brzegu, które na przestrzeni lat (po 1967 roku) były jednocześnie wielokrotnie postrzegane jako nielegalne w Izraelu, by za kilka lat uzyskać aprobatę rządu dla kontynuacji ich budowy. Ten długotrwały proces braku konsekwentnych decyzji ze strony izraelskiej administracji, a także radykalizacja części społeczeństwa doprowadziły do sytuacji, w której na terenach należących do Zachodniego Brzegu powstały całe osiedla nielegalnych osadników (dziś są to całe miasteczka, osiedla), którzy nieustannie padają ofiarą morderstw i ataków ze strony Palestyńskich mieszkańców. Część z populacji osadników także „ma wiele za uszami” gdyż kierowani fanatyzmem i rasizmem także pozwalają sobie na agresję wobec arabskich sąsiadów. Mało tego, utrzymanie bezpieczeństwa tych miast, osiedli (w końcu są obywatelami Izraela) wymaga utrzymywania na tych terytoriach ogromnej liczby żołnierzy, co oczywiście sprzyja wielu nadużyciom i tragediom w starciach pomiędzy Palestyńczykami - osadnikami i żołnierzami.

Całkowita zgoda, że trzeba ten problem rozwiązać jak to się mówi „raz na zawsze”. Jednak w tak zagorzałym konflikcie nic nie jest proste i nic nie jest czarno-białe. Nie ma dobrej Palestyny i złego Izraela czy odwrotnie, stąd nawet kwestia aneksji jest tak szeroko komentowana i krytykowana przez samych Izraelczyków udowadniając tylko, że nie wynaleziono jak na razie złotego środka. Przyjęty kurs przez premiera Netanyahu wpisuje się w nurt wieloletnich „rządów twardej” ręki prawicowej partii Likud w ramach której często słyszę zdanie wypowiadane przez wielu Izraelczyków: „jak my ich nie spacyfikujemy to oni nas z pewnością wrzucą do morza”. Patrząc na historię konfliktu i wypowiedzi liderów Autonomii Palestyńskiej i Gazy niechęć do Izraela niestety nie jest ani o gram lżejsza.

0 komentarzy

Commenti


bottom of page